Feeria barw i detali, czy ciche, niemal monochromatyczne wizerunki kobiet? Szarżujący byk i krwista czerwień, czy kontemplująca naturę kobieta z rogami jelenia? Precyzyjnie malowane mechanizmy zegarków czy błękit morza lub zanurzenie wśród srebrzystych rybek? Na wystawie „Kobieta. Współczesne artystki i artyści pamięci Anny Bilińskiej” nie musimy wybierać, bo to przegląd dzisiejszego malarstwa różnych temperamentów, technik, kompozycji i inspiracji. Kuratorka Małgorzata Ziewiecka zgromadziła kilkadziesiąt dzieł artystów, których zainspirowała lub zainteresowała twórczość jednej z najwybitniejszych, europejskich malarek XIX wieku. Bezpośrednim impulsem dla kuratorki był cytat z dziennika Bilińskiej:
„Od jakiegoś czasu snuje mi się po głowie cykl kompozycji. Tytuł: Kobieta. Chciałabym przedstawić ją w różnych fazach życia ze strony dodatniej i ujemnej: obowiązki kobiety i jej rola w rodzinie i społeczeństwie. Nie wiem, czy to może mieć wpływ jaki, gdyby mi jednak udało się chociaż jednej kobiecie w rozterce pomóc, wskazać drogę – byłabym z tego niewymownie szczęśliwa. Powiadają, że sztuka istnieje sama dla siebie. Ja trochę innego jestem zdania. Pożytek pięknu nie przeszkadza. Nie ma na świecie nic bez celu dobra ogólnego, chociaż jednostki cierpieć niekiedy mogą. Dlaczegóż by sztuka miała być tak egoistyczną? Dziwnym jest też obecny kierunek sztuki. Zdaje im się, że odtworzenie natury starczy za wszystko. Mnie to nie wystarcza w zupełności”.
Wystawę zbudowano tematycznie łącząc ze sobą kompozycje pełne światła, pozwalając wejść w dialog jaskrawym barwom przeciwstawionym sobie na dwóch przeciwległych ścianach, wiążąc ze sobą obrazy elementami iluzjonistycznej gry z widzem i prowadząc odbiorcę tematycznie: od kobiet zależnych od mężczyzn, przez zdominowane, wyzwalające się i wyzwolone. W wizerunkach kobiet mamy zatem te, które wciąż są malowane przez artystę, tworzone przez mężczyznę według jego wizji lub podglądane. Mamy także spojrzenie kobiet na siebie, na inne kobiety i tutaj najczęstszym przekazem są, według mnie, spokój i akceptacja. Wystawę otwierają obrazy Arkadiusza Dzielawskiego „W pracowni” (2022, olej na płycie) i Krzysztofa Wiśniewskiego „Podglądacz” (2021, olej na płótnie). Pierwsze dzieło jest realistycznym przedstawieniem artysty i surrealistycznej wizji kobiety malowanej przez niego nie na płótnie, czy desce, ale w malarskiej rzeczywistości (w którą możemy się przenieść, jeśli starczy nam wyobraźni). Dzielawski ukazał siebie, malującego w skupieniu hybrydę o ciele pantery ze skrzydłami orła wyrastającymi z lekko uniesionych łopatek oraz ramionami i głową kobiety. Postać leży na stole, a malarz nadal tworzy postać, czyli swoje dzieło, swoją wizję dotykając pędzlem jej włosów. Zabieg malarski polega na tym, że przez część głowy, włosów i dłoni kobiety prześwituje to, co widnieje na dalszym planie, czyli zabudowania renesansowego miasta widoczne przez szerokie na cały kadr okno. To iluzja głębi stworzona przez namalowanie kolejnych planów i spiętrzenie architektury. Wznosząca się po prawej architektura włoskiego renesansu przywodzi na myśl realizacje włoskich prymitywów XIV wieku, mistrzowskie freski braci Lorenzettich w Palazzo Publico w Sienie, próby ukazania perspektywy przez Giotta, czy późniejsze obrazy z początku XV wieku z czasów sprzed eksperymentów z geometrycznym wyznaczaniem punktów zbiegu. Rozrzucone na blacie farby polskiej firmy „Renesans” wydają się nawiązywać do dialogu z dawnymi mistrzami. Obraz jest zderzeniem dawnego malarstwa ze współczesnymi trendami realizmu magicznego i hiperrealizmu. Autoportret Dzielawskiego, poplamiona farbami tkanina przerzucona przez jego nogi, farby, pędzle, białe tkaniny leżące na blacie – to wszystko zostało ukazane z doskonałym wyczuciem głębi i realizmu. Dzielawski, zdaje się, sięga do dawnych mistrzów, ale nie kopiuje ich. W jaki sposób widzi współczesną kobietę? Wielka tajemnica zapraszająca do własnych interpretacji. Natomiast Krzysztof Wiśniewski stawia siebie w pozycji podglądacza jednocześnie ułatwiając taką pozycję widzowi. Obraz jest feerią czystych, ciepłych barw przełamanych błękitem latających w tle motyli morpho Menelaus. U Dzielawskiego mieliśmy dialog z włoskimi prymitywami, Wiśniewski sięga do tradycji niderlandzkich, a nawet do antycznych. Iluzja była wyzwaniem dla artystów od czasów starożytności. Pliniusz Starszy opisał rywalizację Parrazjosa z Zeuksisem. Zeuksis namalował winogrona tak, że zlatywały się do nich ptaki, ale Parrazjos namalował zasłonę, którą rywal nakazał odsłonić. Pokonany zrozumiał, że oszukano jego oko podczas gdy on oszukał jedynie ptaki. Zasłona jest elementem popularnym w nowożytnej sztuce Niderlandów i widnieje w wielu dziełach mistrzów Złotego Wieku. Cenniejsze obrazy zasłaniano na co dzień, a służące odkurzały je miotełkami ostrożnie uchylając tkaninę, jak w obrazie Gabriela Metsu „Kobieta czytająca list”. Gra z widzem jest u Wiśniewskiego wyraźna i odbywa się na kilku płaszczyznach: dialogu z tradycją, zapraszania nas do współ-podglądania i oczekiwania na zdanie na temat jego dzieła. Kobieta leżąca do nas tyłem jest poddawana ocenie, ale bez świadomości bycia podglądaną. Znajduje się w innym, wyobrażonym świecie, gdzie latające nad nią motyle mogą symbolizować myśli, czy idee przenikające do świata kolejnej rzeczywistości – jeden z nich bowiem przysiadł na zasłonie. Zabawa w łudzenie oka, podróż między prawdą a iluzją, między światami malarskimi i rzeczywistym.
Z dawnymi mistrzami korespondują także inni artyści wybrani przez kuratorkę. „Siewcy” Dariusza Milińskiego (2021, olej na płótnie) komentują rolę człowieka żyjącego z owoców ziemi, niczym u traktującego ze świętością wieśniaków modlących się na dźwięk dzwonów kościelnych Jean-Francois Milleta, jednego z barbizończyków. Jego „Siewcą” wielokrotnie inspirował się Vincent van Gogh. Miliński „kazał” swoim bohaterom rozsiewać gwiazdy, a ich mimika kojarzy się z radością tworzenia lepszego świata. Drugi z obrazów tego artysty, „Praczki pejzażu” ma podobną narrację. Zmiana świata na lepszy. Dawne metody siania i prania okazują się być synonimem ciężkiej pracy, którą musimy wykonać, by świat, przynajmniej nasz świat stał się lepszy. Sami jesteśmy jego twórcami.
Z kolei „Dolorosa” i „Dekonstrukcja” Iwo Birkenmajera (odpowiednio 2021 i 2022 rok, technika: olej, akryl, metal, złoto) to nawiązanie do renesansowych twarzy Madonn z przedstawień Zwiastowania, czy Adoracji Dzieciątka. Charakterystyczne pochylenie głowy, dłonie o wydłużonych palcach niczym samodzielne byty przenoszące znaczenia gestu, choć tutaj pozbawione atrybutów. Symbolicznie można odczytywać także postacie, na przykład Ewy z jabłkiem i Adama spadające w otchłań na tle kompozycji wypełniającej przestrzeń ciała Madonny. Złoto otaczające głowy kojarzy się z aureolami tym bardziej, że Birkenmajer tłoczy je w precyzyjne, filigranowe wzory podobnie jak średniowieczni mistrzowie wybijali je puncą na aureolach świętych.
Zupełnie inne spojrzenie na rolę kobiety pokazują Krzysztof Powałka i Sylwester Stabryła. Powałka w obrazie „W twoich rękach” (2021, olej na płótnie) daje kobiecie do ręki cały świat. Zanurzona w morskiej głębinie wypuszcza ostatnie tchnienie. Jeśli nie pomożemy jej wypłynąć, zatopi cały świat. Kobieta stoi, zdaje się dobrowolnie, w morzu, po którym mężczyźni pływali przez wieki. Daje im szansę na zmianę myślenia. To moja interpretacja, zapraszam do dyskusji. Gest uchylania korka butelki z żaglowcem jest ostrzeżeniem. Wynurzenie jest możliwe w każdej chwili, a oczy nad powierzchnią śledzą sytuację. Ale nie interpretuję też tego jak szantażu, ale jako siłę, obserwację, świadomość swojej mocy.
Sylwester Stabryła prezentuje dwa dzieła, w których tło dla kobiety stanowi zmysłowa abstrakcja. Nie wiem, czy ta kobieta dosiadająca byka ma siłę. Czerwień przeciwstawiona pastelowemu błękitowi to dualizm natury. Dla mnie jego kobiety nie wiedzą jeszcze, w którym kierunku pójść. Pozycja wygodna, czy niewygodna? Dać się porwać ognistej barwie, czy pozostać w błękitach? Pozwolić dzikiej naturze dominować, czy utrzymać proste plecy i napięte mięśnie ciała? Kobiety na tych dwóch obrazach świadomie wykreują swoje życie. Wielka Abstrakcja za nimi to początek nowego świata, kreowana we własnej głowie przestrzeń do działania. One są decyzyjne. Nawet nie jako kobiety, jako gatunek ludzki. Niekomfortowe dla ciała pozy, jakie Stabryła nakazał przybrać swoim modelkom mają w sobie moc, inną, niż moc zanurzonej w wodzie kobiety, bo nie poddają się innym żywiołom poza własną naturą. Takiej mocy, ukazanej u Krzysztofa Powałki i Sylwestra Stabryły nie ma w sobie modelka na obrazie Graszki Paulskiej (bez tytułu, 2021, olej na płycie) kuląca się w obliczu burzy, hałasu, chroniąca siebie. Jest samotna, zagubiona i jedynie dłońmi, pochyleniem głowy, przymknięciem oczu stara się odciąć od bólu. Może od tłumu, na pewno od hałasu. Tiul sterczący na wszystkie strony i okrywający jej ciało jest pozorną barierą, powiększa prywatną przestrzeń kobiety. Nie stanowi bariery dla bodźców, których za dużo, ale daje złudne wrażenie, że postawiło się granicę. Te obrazy, Graszki Paulskiej, ale też Anny Jagodovej, Marzeny Machaj („Iluminacja”, 2021, olej na płótnie), Katarzyny Adamiak-Jaśnikowskiej („Wieczorny autoportret, 2019 i „Magda. Studium światła”, 2022, olej na płótnie) pokazują inną narrację: spokoju, ciszy, zamyślenia, ale też ukrywania swojego świata, są pełne ochronnych gestów i kontemplacji. Łącznikiem między realistycznymi i magicznymi przedstawieniami, a obrazami będącymi właśnie tą kontemplacją jest, według mnie, obraz Marty Julii Piórko „Prawdziwa natura” (2016, olej na płótnie). Kobieta patrząca na pejzaż rozciągający się przed nią siedzi prosto, na secesyjnym krześle, odwrócona do nas plecami. Z jej postaci tchnie spokój i obojętność na to, co za jej plecami. To tam, w sile ziemi, wody i powietrza zbuduje nowy świat. Ten, który jej następczynie będą musiały chronić otulając dłonią symbol nowego życia, zasłaniając oczy, by móc pozostać sobą do czasu znalezienia w sobie siły na patrzenie, skupiając się na owocu trzymanym w dłoniach lub winobluszczu wyrastającym z dłoni. Tak będzie aż do całkowitego zerwania z symboliką dawnych mistrzów w obrazach Miry Skoczek-Wojnickiej, gdzie młode kobiety patrzą wprost, bez kompleksów i bez strachu. Zatrzymując się dłużej przy dwóch obrazach Anny Jagodovej mam wrażenie, że umyka mi pewna realność, choć to dzieła realistyczne, niemal fotograficzne. Niemal, bo kontury są malowane w niezwykle delikatny sposób, wymykają się realizmowi. Nie do końca wiemy, co malarka pokazuje. Jagodova pozwala zrobić krok do przodu w interpretacji jej postaci i zatrzymuje nas nagle. Następny gest modelki, ruch, czynność należą do innego świata. To malarstwo nieskończone, niczym wybitne narracje malarskie z drugiej połowy XIX wieku, kiedy zaprzestano traktować gotowe historie jako punkt wyjścia. W biblijnej lub mitologicznej opowieści wiemy, jaki fragment widnieje na płótnie i co zdarzy się w następnym obrazie, znamy sekwencję wydarzeń. Kiedy zarzucono wielką literaturę i historię, pogubiliśmy się w narracji, bo gotowy zestaw narzędzi krytycznych przestał mieć zastosowanie. Dzisiaj trudno w to uwierzyć, ale przełom wieków XIX i XX był jednym wielkim artystycznym szokiem. Dlatego ja poszukuję tych dawnych narzędzi, które pozwalają mi umocować się w ramach krytyki, symboliki, inspiracji antycznych, biblijnych, literackich, mitologicznych. Pominięcie takiej argumentacji pozostawi mnie z wyborem estetyczno-emocjonalnym. Oczywiście mogę stosować jedynie takie kryterium i często jest ono pierwszym przyciągającym mnie do dzieła sztuki. Potrzebuję całej historii estetyki, którą rozumiem, a która mnie wspiera w wyborach. Nie zawsze potrzebuję emocji, które są niezbędne w odbiorze, ale w wyważonym opisie któż chciałby czytać o dreszczu w okolicach karku? Anna Jagodova – ciepło. Marzena Machaj – przytrzymywanie się tego ramienia obok, żeby poczuć ziemię pod stopami. Marta Julia Piórko – suchość ust. W obrazach Jagodovej zachwyca zmysłowość gestów, subtelność barw, spokój, intymność, erotyzm. Potrafimy odczytać taką twórczość nie sięgając do zasobów symboliki, historii, mitologii, ale odbierając ją estetycznie i emocjonalnie. Mimo to chętnie doszukuję się symbolicznego znaczenia w niewielkim obrazie „Owoc granatu” (2018, olej na płótnie). Artystka nieco z góry ukazała granat w dłoniach kobiety, ale nas, widzów, zbliżyła do tego przedstawienia poprzez bardzo bliski kadr. Nie możemy się cofnąć, wchodzimy w intymną przestrzeń obrazu. Jesteśmy nieproszonym gościem, ale nie mamy wyjścia. O czym może myśleć modelka? Czemu granat? Czy jest tylko tą pasującą plamą, studium barwy? A może jednak to dawny symbol płodności lub męczeństwa. Może to zastanawianie się, czy związać się z tym mężczyzną, bo związek z nim będzie polegał na spędzaniu części czasu w mrocznym Hadesie, w świecie innym, nie moim, czy zdołam się przystosować? Te trzy ziarenka granatu przesądziły przecież o przyszłości Prozerpiny. Obraz tylko pozornie jest spokojny. Zarówno Jagodova, jak wspomniana wyżej Marzena Machaj, czy Katarzyna Adamiak-Jaśnikowska potrafią zasiać ziarno niepokoju. To obrazy, których słodycz i szlachetna uroda są ułudą, pierwszym wizualnym wrażeniem. Pastelowe barwy, senne gesty, skłębione tiule, to wszystko znika pod jednym ciernistym pędem. To właśnie ten cierń nie pozwala usnąć, utonąć w oparach różu, czy szarości. Adamiak-Jaśnikowską otaczają osty, światło wewnątrz niej musi być chronione, a ona jest czujna. Marzena Machaj daje modelce (zdaje się - sobie) wewnętrzną siłę tworzenia iluminacji, bo z jej dłoni, z jej światła wyrasta winobluszcz, roślina zwana dzikim winem, symbol przemijania, ale też nieśmiertelności, wiecznej miłości i kojarzony z kobiecością, bo sama roślina wymagała podpory. Siłą „Iluminacji” na tej wystawie jest uspokojenie ciała widza, który stając przed skłębionym różem zajmującym większość obrazu buduje w głowie przestrzeń na dalsze emocje. W tej sztuce nie chodzi o pokazanie idealnej urody ubranej w idealne, spokojne barwy z doskonale rozproszonym światłem dodającym sennej atmosfery. Tutaj chodzi o ukojenie ciała i zrobienie przestrzeni na działanie, na dostrzeganie detalu, najważniejszego elementu budującego relacje ludzkie. Obserwuję takie działania w malarstwie, które cicho wkracza na rynek. Te obrazy stanowią coraz silniejszą narrację w sztuce idącą niemal równolegle do działań mocnych, pełnych treści społecznych, posługujących się sztuką jako autoterapią, wykorzystujących wspomnienia, osobiste przeżycia. Takim szarpiącym nas od wewnątrz, bardzo potrzebnym, a jednocześnie skłaniającym do działania, bo zaczynających krążyć w krwiobiegu. Myślę, że moc działań społecznych w sztuce potrzebuje dobrego gruntu, a tym mogą być dzieła malarskie Jagodovej, Machaj, Adamiak-Jaśnikowskiej, Bułki-Matłacz. Estetyka i kojąca moc barwy. Cisza i skrywane niepokoje. Bo żeby można było działać, przygotować grunt pod nowe idee, pod dobro, trzeba znaleźć do tego przestrzeń. Otchłań światła, tiulu, mokradeł, obmywającą ciało wodę, oczyszczające umysł obrazy i rzeźby.
Nie chcę też powiedzieć, że w tych obrazach brak symboliki, czy nawiązania do dawnych mistrzów, że stanowią jedynie estetyczne wyciszenie. Myślę, że ich malarstwo także wyrasta z dawnych tradycji, ale interpretowanych w nowoczesny sposób. Jednym detalem, refleksem światła, gestem ręki, ułożeniem szyi. Zarówno u Jagodovej, jak u Marzeny Machaj pojawiają się gesty, które obserwowałam u innych artystów. Dłonie są dłońmi Madonny Leonarda lub Luiniego, czy weneckich dam Tycjana, to także gesty o niezwykłej miękkości, wystudiowane, a przecież wielce naturalne, wystudiowane przez prerafaelitów i akademików francuskich i angielskich. Akademizm wymuskanych ciał bogiń i odalisek Alexandra Cabanela, czy Ingresa, ale pozbawiony aniołów, piany morskiej, atrybutów orientalnych pozostaje właśnie taką pozą, ukochaną przez stulecia historii malarstwa. Każda z nich wrzyna się głęboko w krwiobieg artystek i artystów, osób przebywających ze sztuką, uwikłanych w historyczne i estetyczne dyskusje.
Kuratorka zapraszając na wystawę napisała w katalogu, że zaprosiła współczesne artystki i artystów, by zainspirowani twórczością Bilińskiej stworzyli dzieła, które stałyby się kanwą dla projektu zaprzątającego głowę Bilińskiej w 1883 roku. Powstała wystawa zaskakująca. Zachęcam do odwiedzenia Radomia i skonfrontowania własnego spojrzenia na kilka problemów, które warto przemyśleć: twórczości Anny Bilińskiej i jej współczesnego znaczenia, „czytania” jej obrazów przez współczesnych twórców, roli kobiety w społeczeństwie XIX-wiecznym i dzisiaj i, na koniec, postrzeganiu roli kobiety przez współczesne artystki i artystów.
Wystawa „Kobieta – współczesne artystki i artyści pamięci Anny Bilińskiej” w Muzeum im. Jacka Malczewskiego w Radomiu pod honorowym patronatem Prezydenta Miasta Radomia do dnia 30 czerwca 2022 roku.
Kuratorka: Małgorzata Ziewiecka